Zatrzymałem się u siostry. Powitała mnie swoim „cześć, brat” i zaczęła narzekać na pracę. Była w tym po polsku męska. A ja podobny męsko-polski sposób nie rozumiałem jej narzekania. No bo czy bibliotekarka może mieć ciężką pracę? Dopóki nie skończyły się książki, odwiedzałem tę jej bibliotekę i wiedziałem, że ma raptem kilku klientów dziennie. Zżymała się, kiedy mówiłem „klientów”. Dla niej to byli czytelnicy. A przecież czy klientów szewca albo monopolowego nazywa się jakimiś specjalnymi słowami? No dobra, ci z monopolowego czasem występują jako pijacy. Ale to i tak nie usprawiedliwia narzekania. Kiedyś nabrałem przekonania, że wynika wyłącznie z tego, że nigdy nie poznała normalnej pracy. Teraz pomyślałem, że przecież ona jest cholernie samotna i w całym tym narzekaniu wcale nie chodzi o pracę, ale o złamanie tej samotności, o wygadanie się. Słuchałem więc opowieści o tym, ze koleżanka zachorowała i wszystkie obowiązki spadły na moja siostrę. I o tym, że musi pilnować komputerów z darmowym dostępem do Internetu. Słuchałem, kiwając głową i uśmiechając się życzliwie.
*
Wieki temu podczas zimowych ferii budziłem się dopiero kiedy rozpoczynał się serial „Robin Hood” to znaczy około 16:00. Zmęczenie ciągłym pędem i nagły spokój, w którym wpadłem jak śliwka w bimber spowodowały, że przypomniałem sobie tamte zwyczaje. Siostra jeszcze nie wróciła z pracy. Pomyślałem o niej ciepło, ale nie miałem ochoty czekać. Umyłem się, pokręciłem po mieszkaniu i wyszedłem.
*
Dlaczego na jedyną wiejską knajpę mówiło się „Na pieńkach”? To proste. Jej pierwsza wersja składała się z kilku brudnych pniaków pod sklepem spożywczym. Z czasem sklep nieco się rozrósł, ale okazało się, że więcej można zarobić na sprzedaży piwa niż bułek. Pieńki więc zamieniono na drewniane ławy a nawet dobudowano mały pawilonik, ale nazwa została. W naszym zaplanowanym spotkaniu zabrakło już naturalnego entuzjazmu, więc alkohol miał sens. W tym kraju czasem tylko alkohol ma sens. Po serii żartów pojawiły się pytania o przyszłość, nawiązujące do naszych dawnych wspólnych planów.
– Myślisz jeszcze o pisaniu? – Zapytała.
– Wyleczyłem się. Chciałem, ale nie wiedziałem, co pisać. Wymyśliłem sobie za to, że wiem, co chcą czytać ludzie.
– Chciałeś się sprzedać?
– Chyba za bardzo. Zacząłem opisywać swoje marzenia seksualne.
– Zaczyna się interesująco. – Uśmiechnęła się.
– Ale robiłem to jako kobieta. – Kontynuowałem. – Pisałem więc jak zepsuta dziwka.
– Pleonazm?
– Co?
– Czy dziwka może nie być zepsuta?
– I nie można jej zgwałcić? – Zapytałem z ironią. – Dziwka nie musi być zepsuta. Ale ma większe ryzyko zawodowe. To, co pisałem, zacząłem wrzucać na blog…
– Dasz mi adres?
– Nie wiem.
– Dlaczego?
– Wiesz… Na mój blog zaczęło z czasem zaglądać coraz więcej onanistów a ja zacząłem mieć problem.
– Bo chcieli zdjęć?
– Nie, nie to. Chodzi o rozdwojenie.
– O co?
– Bo najpierw opisywałem po prostu to, co chciałbym widzieć. Ale wielokrotne pisanie tekstów w rodzaju „wzięłam jego penisa w moje usta” zaczynało źle na mnie działać. Zacząłem się zastanawiać. Na przykład jaki smak ma penis. Pewnie taki jak sperma, której smak w jakiś sposób znałem całując kobietę, która właśnie… No wiesz…
– Zrobiła Ci loda?
– No właśnie. Ale co tak naprawdę czuje kobieta mająca penisa w ustach? Im dłużej o tym myślałem, tym ta myśl stawała się znośniejsza a nawet na swój sposób – ciekawsza. I tak skończyło się moje pisanie. – Przez chwilę przyglądała mi się z powagą. Nagle wybuchła śmiechem. Być może zmieniliśmy się, być może zrobiliśmy to, żyjąc daleko od siebie, ale nie zgubiliśmy tego magicznego rozumienia.
Pomiędzy 7. Pieńki
28 Wtorek Sier 2012
Posted Pomiędzy
in